czwartek, 29 listopada 2012

PIEROGI PROSTO Z PIECA

Dzisiaj u mnie nad morzem,cały dzień pada deszcz,już około 15 godz.zrobiło się tak szaro,że aż ciemno.Przez cały dzień za oknem dominowały szarości....jak to w listopadzie.W tych okolicznościach przyrody podobałoby mi się aby w moim mieście pojawiły się przystanki autobusowe jakie są daleko na północy chyba Szwecji.Mają tam pięknie,wielokolorowe oświetlone wielkimi lampami przystanki autobusowe.Pięknie to wyglądało....ale ja nie o tym chciałam pisać.W taką szarugę,chciałoby sie zjeść coś ciepłego,pachnącego i pysznego....dlatego polecę Wam pierogi.Ale pieczone w piecu,czyli w naszych domowych piekarniczkach:)))Choć taki piec to fajna sprawa,widziałam kiedyś w pierogarni w Warszawie.
Do pierogów alby zrobiło się wszystkim weselej,podaję bardzo kolorową sałatkę z sosem jogurtowo czosnkowym.Wszystko wygląda ładnie i  wracający domownicy w taki dzień do ciepłego domu ucieszą się z tej potrawy.Kiedyś piekłam pierogi na oleju na patelni,bo tak było w przepisie ale teraz wolę piekarnik, oczywiście ze względu na zgubne skutki pieczenia:)))
SKŁADNIKI NA PIEROGI:
-500dkg mąki-coś mi nie gra w przepisie z ilością mąki,mam wpisane 350 a może 250 ale chyba będzie mało,więc jak będziecie robić ciasto dajcie najpierw tyle a potem najwyżej powoli dodawajcie.Ciasto musi mieć taką konsystencję jak na pizze.Będę próbowała je zrobić z farszem z mięsa,może jutro i sama sprawdzę ilość mąki.
-3/4 szklanki mleka
-1 łyżka oliwy
-1/3 kostki drożdży
-pół łyżeczki cukru
-szczypta soli
SKŁADNIKI NA FARSZ:
-15 pieczarek
-0,4kg sera żółtego
-1 średnia cebula
-olej
-pieprz.sól
SKŁADNIKI NA SAŁATKĘ:
-4 liście sałaty
-4 kolorowe papryki
-pół puszki kukurydzy
-5 korniszonów
-pęczek szczypiorku
SKŁADNIKI SOSU
-3 łyżki majonezu
-kubek jogurtu
-ząbki czosnku-ilość z zależności jak bardzo lubicie czosnek
-sól i pieprz

PRZYGOTOWANIE:
Drożdźe rozpuszczamy w ciepłym mleku,dodajemy mąkę i cukier.Po wymieszaniu dodajemy resztę składników i odstawiamy na 30 min w ciepłe miejsce.W tym czasie przygotowujemy farsz.Na rozgrzany olej wrzucamy drobno pokrojoną cebulkę,lekko ją słodzimy,dodajemy po chwili pieczarki również drobno pokrojone.Po ostygnięciu dodajemy przyprawy u utarty żółty ser.Farsz mamy już gotowy:))
Ciasto rozwałkujemy na stolnicy i wykrawamy koła,ja robię pierogi trochę większe niż tradycyjne,Na nie kładziemy farsz,brzegi smarujemy wodą,zlepiamy i widelcem odciskamy brzegi.Odstawiamy na 20 min w ciepłe miejsce,ja je wcześniej kładę już na blachę wyłożoną papieremW tym czasie kroimy wszystkie w kostkę paprykę i ogórek.Sałatkę mieszamy z kukurydzą,szczypiorkiem.Sałatkę kładziemy na talerzy na liściu sałaty.Łączymy wszystkie elementy sosu i polewamy nim sałatę.W tym czasie pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 200 st. około 30 min.Czas pieczenia zależy od wielkości pierogów,więc musicie zaglądać do piekarnika:)))One są naprawdę smaczne!!!Inna wersja jaką proponuję to farsz z szynki i sera dla tych którzy nie lubią pieczarek.




wtorek, 27 listopada 2012

KILKA PROPOZYCJI KSIĄŻEK NA JESIENNE WIECZORY

Bardzo lubię książki,gdzie akcja dzieje sie w przeszłości,nawet bardzo dalekiej.A jeszcze ciekawsze są książki o ludziach autentycznych,którzy kiedyś żyli.Jednak rzadko zdarzają sie książki takie jak literatura C.W.Gortner,który fenomenalnie opisuje życie wielkich królowych.Czytając jego książki,te kobiety stają się nam bardzo bliskie,ja osobiście bardzo przeżywałam tragiczne losy szczególnie Joanny Kastilijskiej,która do tej pory była mi zupełnie obcą postacią historyczną.Gortner wspaniale ją portretuje,pokazuje jej rozterki,radości,zwątpienia oraz życie w którym było wszystko.Tę książkę czyta sie jak najlepszy thriller polityczny,romans a nawet kryminał.Cieszę się,że właśnie"Ostatnia królowa"to pierwsza książka,która wpadła mi w ręce.Wyrwała mi z życia pewien weekend:)))
Joanna Kastilijska była córką wielkiej hiszpańskiej władczyni Izabelli,która zasłynęła swoją walecznością i wielką pobożnością.Joanna jest bardzo samodzielna i ciekawa świata,jednak wie,że jej przyszłość,podobnie jak jej sióstr jest już zaplanowana.Zostaje w wielu 16 lat poślubiona przez Filipa Pięknego i wyjeżdza ze swojej ukochanej,ciepłej i pełnej kolorów Hiszpanii na północ do Flandrii.Tam poznaje inny świat i jak to bywa boryka się z wieloma problemami ale i jest bardzo szczęśliwa u boku męża.Niestety szczęście trwa krótko,wielka miłość jej męża również. Z dnia na dzień wszystko sie zmienia,polityka i tragiczne okoliczności wzywają ją do domu,do Hiszpanii.Musi dokonać wyboru,co w jej życiu jest najważniejsze...wielokrotnie czytając książkę ganiłam ją lub podziwiałam za jej wybory.Niestety jej życie nie było szczęśliwe i nawet wielu sądzi,że była szalona i taki również nadano jej przydomek.Czy słusznie?Same oceńcie.
Gortner nie opisuje tylko Joannę tak ciekawie ale każda z postaci książki,jest przedstawiona bardzo barwnie i ze wszystkimi szczegółami,dzięki temu mamy bardzo emocjonalny stosunek do wszystkich bohaterów.Do tego autor niesamowicie przedstawia świat,którego już nie ma.Europę jakiej nie zobaczymy ale dzięki tej książce możemy ją sobie wyobrazić
Drugą książkę ,którą jak tylko się pojawiła zaraz kupiłam to "Wyznania Katarzyny Medycejskiej",wiedziałam,że dokonałam dobrego zakupu i oczywiście nie rozczarowałam sie.Książka a właściwie dzięki książce postać Matki Królów tak mnie zafascynowała,że podobnie jak po lekturze pierwszej książki,długo buszowałam w internecie,szukając jak najwięcej informacji o Niej ale również o jej dzieciach i innych bohaterach tych czasów.Zaczynając lekturę o Katarzynie wiedziałam tylko tyle,że była matką Henryka Walezego,którego z racji ucieczki z polskiego tronu,raczej nie szanowałam,nie rozumiejąc jak mógł tak postąpić.A czytając tę biografię zrozumiałam co nim kierowało,jego matkę,która bez skrupułów dla dobra Francji pozbywała się wszystkich wrogów i bez oporów walczyła z Hugenotami.Włoszka,która jak tylko jako dziecko stanęła na ziemi francuskiej,pokochała ją i żyła tylko dla dobra swojej nowej ojczyzny.Wielka królowa,regentka bezwzględna i konsekwentna a z drugiej strony delikatna kobieta,zakochana żona i kochająca matka,drżąca o los dzieci.Jej losy również czyta sie jednym tchem,jej życiowe zakręty fascynują a przygody porywają.Ciekawostką jest również,że Katarzyna darzyła ogromnym zaufaniem Nostradamusa i że ten wielki wizjoner przepowiedział jej przyszłość.Robiła wszystko aby przepowiednia nie sprawdziła się,niestety zdradził ją ktoś najbliższy.....
Na koniec polecam Wam najnowszą książkę,o mojej ulubionej królowej:Elżbiecie.I oczywiście o losach Tudorów.Od historii tej rodziny najlepszą specjalistką jest Philippa Gregory i przeczytałam wszystkie jej książki o historii Angli.Tym bardziej jestem ciekawa jak tę wielką kobietę pokazał C.W.Gortner.Bardzo bardzo Wam polecam moje ukochane pozycje...w sam raz na długie listopadowe wieczory....

I przy tej okazji serdecznie dziękuję za wszystkie Wasze komentarze i Waszą obecność na moim młodziutkim blogu.Jesteście wspaniałe!!!


poniedziałek, 26 listopada 2012

MÓJ STÓŁ CODZIENNY

Kilka dni temu,na stronie jednej z Was,przeczytałam wpis dotyczący jej różnych stołów w domu.Wtedy napisałam krótki komentarz o moim stole i o moich wspomnieniach dotyczących tego mebla.I ten krótki wpis zaowocował dzisiejszym postem.Postem o moim stole....
Dla mnie stół rodzinny jest bardzo ważny,u mnie w rodzinnym domu mimo mody na tzw.ławy rozkładane w dużym pokoju zawsze stał stół,przy którym jadaliśmy w niedziele i święta.Nie mogłam sie nadziwić czemu w domach moich koleżanek ich rodzice siadali na fotelu przy niskiej ławie i skuleni jedli posiłki:))Potem rodzice wybudowali dom i była tam jadalnia z dużym stołem,przy którym siadamy do dziś,odwiedzając mamę.Gdy zamieszkałam w moim domu,wiedziałam,że nie będzie tu miejsca na jadalnię ale miałam wygospodarowane miejsce na aneks jadalniany w kuchni.Mój mąż wykonał mi szafki kuchenne i stół,z którego byłam dumna,duży,drewniany i stabilny.Potem dorobił moją komodę a krzesła kupiłam przez przypadek,będąc służbowo w fabryce mebli sosnowych,która zamykała swoją działalność i przy okazji zakupów służbowych kupiłam krzesła,które pamiętam jak dziś kosztowały 45zł.Zawsze kuchnia była centrum domu i przy moim stole jedliśmy posiłki ale również dzieci odrabiały lekcje,ja pracowałam,malowałam z dziećmi czy robiliśmy różne prace plastyczne do szkoły i do domu.Pamiętam pewne zdarzenie,na które teraz po latach patrzę zupełnie inaczej.....Moja wtedy 9 letnia córka i mój  tata usiedli przy stole aby zrobić zadanie domowe z jęz.polskiego.Dominika miała na kartce napisać kilka zdań.Siedziała grzecznie i pisała,gdy podeszłam do nich zauważyłam,że pisząc na cieniutkie kartce,wszystko odbiła na moim nowiutkim  stole.Byłam bardzo zła na nich,że zniszczyli mi nowy stół,nagadałam się straszliwie i byłam bardzo rozżalona.Teraz po latach zupełnie inaczej patrzę na nasz stół,cieszę się,że ma ślady naszego życia.Doceniam te uszkodzenia,bo to znaczy,że nie jest meblem stojącym i nie używanym... a ja,że nie okazałam sie mamą dla której nieskazitelne meble były ważniejsze niż rodzina.Bo ten mebel jest naznaczony naszą historią,miłością i ...nami.I tylko czasami staję przy stole,dotykam dłonią napis mojej córki i myślę,jak wiele czasu już minęło,jak wiele pięknych chwil przeżyliśmy.Dominika jest już dorosłą kobietą,studentką,mojego taty już nie ma a napis został i przypomina mi co w życiu jest ważne.Bo nie jesteśmy idealną rodziną i czasami przypominamy włoską rodzinkę z krzykiem,awanturą i kłótnią,czasem ktoś na kogoś sie obraża,czasami ja mam pretensje o coś do dzieciaków ale mimo to wiem,że się kochamy i jesteśmy dla siebie najważniejsi.



PROPOZYCJA NA NIEDZIELE:ZUPA SEROWA,GRISSINI I ANIELSKI DESER

Wczoraj była niedziela,czyli w miarę spokojny i wolny dzień,więc z wielką radością pomyślałam o czymś dobrym na obiad.Uwielbiam niedzielne popołudnia,gdy wszyscy jesteśmy w domu,bo to właściwie jedyny dzień,w którym nikt nie ma zajęć obowiązkowych,żadnych lekcji,korepetycji,treningów.....tym bardziej staram się aby obiad był pyszny i abyśmy jak najdłużej siedzieli przy wspólnym stole....Wczoraj zaproponowałam zupę serową z grissini i kurczaka w słodkim sosie,na deser zaś anielski deserek.Przepis na sos i kurczaka napiszę kiedy indziej ale dzisiaj będzie:zupa,grissini i deser:)))
ZUPA SEROWA-bardzo tucząca:)))Czyli niestety nie dla mnie:))
SKŁAD:
300gr sera o ostrym smaku
odrobina sera pleśniowego-ja daję 1/3 sera Lazur
1l śmietany 30%
100ml wina białego wytrawnego
1 łyżeczka cukru
1/2 łyżeczka soli
szczypta lub dwie pieprzu białego
WYKONANIE
Śmietanę wlewamy do garnka i podgrzewamy na małym ogniu,mieszając co jakiś czas,doprowadzając do wrzenia.Do śmietany dodajemy utarty na dużych oczkach ser,cały czas mieszając,to ważne,jeśli nie będziemy mieszać,śmietana z serem szybko sie przypali.Dolewamy wino i gdy ser sie rozpuści przyprawiamy tak jak lubimy.Po wlaniu do miseczki dekorujemy pietruszką lub bazylią i posypujemy startym na małych oczkach serem pleśniowym.

GRISSINI
Uważam,że to super przekąska,właśnie do zupy,można je podać zamiast chleba czy bułek.Świetne też są do sałatek i zamiast chipsów dla dzieci:)))
SKŁAD:
190gr mąki pszennej
80gr mąki żytniej
10dkg drożdży
1 łyżeczka soli
150 mln mleka
2 łyżki oliwy
ziarna,sezam lub mak do posypania paluchów

WYKONANIE:
Do miski wsypujemy mąkę,sól,cukier,drożdże i zalewamy ciepłym mlekiem,wyrabiamy ciasto.Odstawiamy na godzine w ciepłe miejsce,ciasto przykrywamy ściereczką.Po tym czasie rozwałkujemy ciasto na placek grubości około 1cm i rolujemy je tworząc paluchy.Ja robię je o długości około 20cm a ich grubość zależy od Waszego upodobania.Kładziemy tak uformowane grissini na blasze i odstawiamy w ciepłe miejsce na 15 min.Pozostaje nam posmarować je wodą i posypać wybranymi ziarnami,makiem czy sezamem a nawet kawałkami grubej soli.Pieczemy krótko,maksymalnie 15 minut w piekarniku zagrzanym do temperatury 220 stopni.Można je jeść zarówno na ciepło,zaraz po wyjęciu z piekarnika jak i na zimno,niczym paluszki.

No to został nam deser.Jest to mocno zmodyfikowana panna cotta.Moim dzieciom ten włoski deser kojarzył sie z budyniem i zawsze się śmiały,że to przecież nie deser,więc zmodyfikowałam go troszkę:)))
SKŁAD
-paczka mrożonych truskawek
-cukier
-śmietana 30%
-420ml śmietany 36%
-70ml mleka
-50gr cukru
-2 łyżeczki żelatyny
-laska wanilli

WYKONANIE
Do 1/4 szklanki gorącej wody dodajemy żelatynę i mieszamy aż sie rozpuści.W garnku łączymy mleko ze śmietaną i cukrem,podgrzewamy na małym ogniu,dokładamy ziarenka wanilii wiem,że część osób wkłada również,opróżnioną z ziarenek laskę,którą wyciąga sie zaraz po zagotowaniu deseru.Ważne aby deser nie gotował sie na zbyt mocnym ogniu.Po odstawieniu z kuchenki trzeba dolać rozpuszczoną żelatynę i dokładnie wymieszać.Potem musimy poczekać aż ostygnie,gdy jest już ciepła nie gorąca wkładam garnek do zimnej wody,aby schłodził się.Gdy jest już zimna i ma lekko galaretkowatą konsystencję wkładam deser do czarek  pozostawiając połowę lub trochę mniej wolnego miejsca i wstawiam do lodówki na 3 godziny.Na chwilę przed wyjęciem z lodówki panna cotty przygotowuję sos,w zależności od nastroju lub tego co lubicie możecie podawać deser z truskawkami lub tak jak w oryginale z malinami.Zmrożone owoce miksuję z cukrem,nie podałam ilości cukru,ponieważ jego ilość też zależy od Waszych preferencji.Gdy sos a właściwie sorbet jest gotowy,ubijam śmietanę tak długo aż będzie sztywna i również dodaję cukier.Teraz pozostaje wszystko połączyć,do masy budyniowej dodaję mus truskawkowy i nakładam na górę bitą śmietanę.Ja nakładam ją specjalnym workiem do wyciskania kremów aby ładniej wyglądała śmietana na deserze.Posypuję górę utartą czekoladą.I to właściwie wszystko....wyszedł mi smaczny ,kolorowy deser anielski.




sobota, 24 listopada 2012

KOCIA MIŁOŚĆ

Ja tylko na chwileczkę,bo mam trochę prac domowych do wykonania,jak to w sobotę,a lenię się dzisiaj straszliwie.Właśnie przed chwilą musiałam odnaleźć córce stare zdjęcia,które mam w komputerze i znalazłam dwa śmieszne zdjęcia moich zwierząt,więc pokażę je Wam.Parę lat temu mój synek uprosił nas abyśmy kupili mu świnkę morską.Postawiłam okrutne warunki,byłam pewna,że nie będzie mu sie chciało ich spełniać,a tu co?Niespodzianka.Zrobił wszystko co mógł aby dostać świneczkę.I tak zawitał do nas Hervey.Pokochaliśmy go bardzo bo okazało się,że był bardzo sympatyczny,niestety w to lato zasnęło mu sie ze starości.Ale dwa lata temu gdy moja córa sprowadziła kota,baliśmy się,czy aby nasz krnąbrny i bardzo zadziorny kot nie zagryzie świneczkę.Ku naszemu zdziwieniu,w kocie obudziły sie instynkty opiekuńcze i pokochał tak świnkę,że często ładował się do niej na małą poobiednią drzemkę.Mam gdzieś jeszcze zdjęcie jak w pokoju na podłodze leży cała trójka:kociak,psiak i świnka,niestety nie mogę znaleźć.Na razie polecam mój duet:


piątek, 23 listopada 2012

DROBIAZGI ŚWIĄTECZNE

Wchodzę dziś do kwiaciarni a tu słyszę głosik:
-Tu jesteśmy,halo!!Tutaj!!!
Patrzę ,rozglądam się a tu nikogo nie widzę,oprócz naszych dziewczyn za ladą.Mija chwila a tu znowu cichy głosik:
-Popatrz w lewo,hej,hej czekamy specjalnie na Ciebie!!!
Udaję,że nic nie słyszę i zwalniam kroku,niby oglądając nowości na półkach,a tu znowu dobiega mnie już trochę zniecierpliwiony głos:
-Halo,będziesz żałowała jak nas nie weźmiesz,jesteśmy tutaj,czekamy!!!
Pomyślałam że się przesłyszałam ale odwracam głowę a tam na półce....ŚWIECE ŚWIĄTECZNE O JAKICH MARZYŁAM OD KILKU TYGODNI!!!a które wypatrzyłam w internecie na stronce z dekoracjami!!!Tak szybko dopadłam do półki i je porwałam,że moje koleżanki myślały,że się potknęłam i runęłam na półkę z dekoracjami świątecznymi!!!Błyskawicznie podbiegły aby pomóc mi wstać i ratować resztki dekoracji.A ja?Stoję i w objęciach mocno trzymam świece i szczerzę  się ogromnie.Dlatego teraz pokażę Wam moje cuda!!!Są moje!!!Moje sssskarby!!!Moje!!!
Wiecie co ....przeczytałam posta....chyba potrzebuję specjalisty:)))


CHLEB ORKISZOWY

Chciałabym Wam polecić przepis na chleb orkiszowy.Bardzo lubię piec w domu bułki i chleby,właściwie z dwóch powodów.Po pierwsze uważam,że takie pieczywo jest zdrowsze niż to co znajdujemy  w sklepie a po drugie smak własnego pieczywa jest niesamowity.A do tego ten zapach!!!W sklepach powinni sprzedawać świece zapachowe o zapachu pieczonego chleba...u mnie w domu wszyscy są milsi dla siebie gdy piekę chleb:)))Uśmiechają się,są uprzejmi....nie,żartuje,aż tak ten zapach nie działa na moje niesforne dzieciaki ale jest miło....
SKŁAD:
250gr mąki orkiszowej
250 gr mąki pszennej
150gr wody
250gr mleka
40gr drożdży
1 łyżeczka wody
1 łyżeczka soli
150 gr płatków owsianych
20 gr oleju
50 gr pestek słonecznika

Ja również robię opcje bez ziaren i płatków i wtedy dodaję więcej mąki

WYKONANIE
Do garnuszka wlać ciepłe mleko,letnią wodę,dodać drożdże,cukier wymieszać o odstawić na 5 minut,po chwili dodać mąkę,sól,płatki,olej,pestki i wyrabiać aż uzyskacie jednolitą masę,tak wyrobione ciasto odstawić na 30 min w ciepłe miejsce.Miskę lub garnek przykryć ręcznikiem.Ja kiedyś dostałam miskę z przykrywką do ciasta na chleb.i w niej przechowuję cieasto.Po 30 minutach przekładam ciasto do blachy,tzw.keksówki,którą wcześniej smaruję oliwą.Tak przygotowane ciasto odstawiam znowu na 15 min a w czym czasie rozgrzewam piekarnik.Piekę chleb około 40 min w piekarniku nagrzanym do 200 st.Podobnie wykonuję chleb pszenny lub żytni a przepisy podam przy okazji.
Cieszę się,że nauczyłam się go robić,bo do dziś pamiętam gdy jako dziecko przyjeżdżałam do mojej babci a ona piekła chleb,który smakował jak żaden inny.Do dziś pamiętam jego zapach i smak.Babcia zawsze smarowała go masłem,które stało u niej w maselniczce na oknie w kuchni i zawsze było zimne i świeże a na masło nakładała dżem z borówek,które sama zbierała w lesie i sama przygotowywała konfitury.Mojej babci niestety już nie ma ...a ja zawsze będę pamiętała te chwile.Kiedyś kobiety wybierały własnoręcznie wykonane przetwory,niestety teraz łatwiej jest wejść do sklepu i kupić gotowe produkty.Chociaż w sklepach kiedyś można było kupić makaron,dla mojej babci nie do pomyślenia było podać podczas świątecznego obiadu rosół z makaronem z paczki.Zawsze robiła dla nas własny makaron i kroiła go na stole w kuchni na takie cieniutkie paseczki....wspomnienia....
Chciałabym aby moje dzieci miały właśnie takie dobre wspomnienia związane ze mną.....bo to co kiedyś dla mnie było normalne,teraz widzę w innym świetle.Widzę,że babci się po prostu chciało dla nas robić smakołyki bo nas kochała i  cieszyła się,że odwiedzamy ją.Bardzo się cieszę,że moje dzieci też mają takie babcie....miało być o pieczeniu chleba a jest o miłości :))))




wtorek, 20 listopada 2012

CO W ŻYCIU JEST NAJWAŻNIEJSZE....LUDZKI ODRUCH

Dzisiaj kolega zamieścił na facebooku piękną historię...tak mnie poruszyła,że postanowiłam ją Wam przedstawić.Tak często w pogoni życia nie dostrzegamy ludzi obok lub nie zauważamy ważnej chwili....Być może moglibyśmy zmienić kogoś los,poprawić humor,sprawić by miał dobry dzień ale nawet nie ze złej woli mijamy ludzi i nie zauważamy istotnych rzeczy.....Być może czasami jesteśmy tak bardzo skupieni na swoim życiu,swoich radościach ale głównie swoich problemach,że nie widzimy,że są obok nas ludzie,którym dzieje się źle,dużo gorzej niż nam......Dlatego nie warto skupiać sie tylko na sobie......


LEKCJA DLA NAS WSZYSTKICH

Taksówkarz z Nowego Jorku napisał:

Przyjechałem pod adres do klienta, i zatrąbiłem. Po odczekaniu kilku minut, zatrąbiłem ponownie.
 Był późny wieczór, pomyślałem że klient się rozmyślił i wrócę do "bazy"... ale zamiast tego zaparkowałem samochód, podszedłem do drzwi i zapukałem. "Minutkę!", odpowiedział wątły, starszy głos. Usłyszałem odgłos tak jakby coś było ciągnięte po podłodze...

Po długiej przerwie, otworzyły się drzwi. Stała przede mną niska , na oko dziewięćdziesięcioletnia kobieta. Miała na sobie kolorową sukienkę i kapelusz z dopiętym welonem; wyglądała jak ktoś z filmu z lat czterdziestych.

U Jej boku była mała nylonowa walizka. Mieszkanie wyglądało tak, jakby nikt nie mieszkał w nim od lat. Wszystkie meble przykryte były płachtami materiału.

Nie było zegarów na ścianach, żadnych bibelotów ani naczyń na blacie. W rogu stało kartonowe pudło wypełnione zdjęciami i szkłem.

"Czy mógłby Pan zanieść moją torbę do samochodu?", zapytała. Zabrałem walizkę do auta, po czym wróciłem aby pomóc kobiecie.

Wzięła mnie za rękę i szliśmy powoli w stronę krawężnika.

Trzymała mnie za ramię, dziękując mi za życzliwość. "To nic", powiedziałem, "Staram się traktować moich pasażerów w sposób, w jaki chciałbym aby traktowano moją mamę."

"Och, jesteś takim dobrym chłopcem" , odrzekła. Kiedy wsiedliśmy do samochodu, dała mi adres, a potem zapytała: "Czy mógłbyś pojechać przez centrum miasta?

"To nie jest najkrótsza droga", odpowiedziałem szybko, włączając licznik opłaty.

"Och, nie mam nic przeciwko temu", powiedziała. "Nie spieszę się. Jestem w drodze do hospicjum..."

Spojrzałem w lusterko. Jej oczy lśniły. "Nie mam już nikogo z rodziny", mówiła łagodnym głosem. "Lekarz mówi, że nie zostało mi zbyt wiele..."

Wyłączyłem licznik... "Którędy chce Pani jechać?"

Przez kilka godzin jeździliśmy po mieście. Pokazała mi budynek, gdzie kiedyś pracowała jako operator windy.

Jechaliśmy przez okolicę, w której żyła z mężem jako nowożeńcy. Poprosiła bym zatrzymał się przed magazynem meblowym który był niegdyś salą balową, gdzie chodziła tańczyć jako młoda dziewczyna.

Czasami prosiła by zwolnić przy danym budynku lub skrzyżowaniu, i siedziała wpatrując się w ciemność, bez słowa.

Gdy pierwsze promienie Słońca przełamały horyzont, powiedziała nagle "Jestem zmęczona. Jedźmy już proszę". Jechaliśmy w milczeniu pod wskazany adres. Był to był niski budynek z podjazdem, tak typowy dla domów opieki.

Dwaj sanitariusze wyszli na zewnątrz gdy tylko zatrzymałem się na podjeździe. Musieli się jej spodziewać. Byli uprzejmi i troskliwi..

Otworzyłem bagażnik i zaniosłem małą walizeczkę kobiety do drzwi. Ona sama została już usadzona na wózku inwalidzkim.

"Ile jestem panu winna?" Spytała, sięgając do torebki.

"Nic", powiedziałem.

"Trzeba zarabiać na życie", zaoponowała.

"Są inni pasażerowie," odpowiedziałem.

I nie zastanawiając się kompletnie nad tym co robię, pochyliłem się i przytuliłem Ją. Objęła mnie mocno.

"Dałeś staruszce małą chwilę radości", powiedziała. "Dziękuję".

Uścisnąłem jej dłoń, a następnie wyszedłem w półmrok poranka .. Za mną zamknęły się drzwi - był to dźwięk zamykanego Życia ..

Tego ranka nie zabierałem już żadnych pasażerów.Jeździłem bez celu, zagubiony w myślach. Co jeśli do kobiety wysłany zostałby nieuprzejmy kierowca, lub niecierpliwy aby zakończyć jego zmianę? Co gdybym nie podszedł do drzwi, lub zatrąbił tylko raz, a następnie odjechał?

Myśląc o tym teraz, nie sądzę, abym zrobił coś ważniejszego w całym swoim życiu.

Jesteśmy uzależnieni od poszukiwania emocjonujących zdarzeń i pięknych chwil, którymi staramy się wypełnić nasze życia.

Tymczasem Piękne Chwile mogą przydarzyć się nam zupełnie nieoczekiwanie, opakowane w to, co inni mogą nazwać rutyną. Nie przegapmy ich..

sobota, 17 listopada 2012

KUCHENNE REWOLUCJE CZ II-JEST PROGRES:)))

Powoli kończę moje szaleństwo w kuchni,już zaczynam widzieć początek końca:)))Jeszcze coś tam trzeba pomalować,jeszcze coś posprzątać,poprawić,ustroić.Sen z powiek spędza mi okno a właściwie dwa okna,w jednym na życzenie dzieci zdjęłam firany a teraz chciałabym coś zmienić.Albo właśnie firanki albo zasłonki ale nie chcę się spieszyć,nic na siłę,najlepsze pomysły przychodzą nagle i niespodziewanie,więc poczekam:)))Chciałabym jeszcze to i owo przemyśleć zanim dokonam zmiany.Ale już widzę,że kuchnia przedtem była przeciążona ogromem przedmiotów,bibelotów i staroci.Teraz jest czyściej,jaśniej.Z miedzianych przedmiotów zostały mi dwie lampy i zegar ale nie chcę ich wyrzucać,ponieważ bardzo je lubię i bardzo mi się podobają.Na razie nie przemalowałam lamp,zrobiłam to z metalowych stojakiem,w którym trzymamy butelki z wodą i z lampionem,który wcześniej był beżowy.Jeszcze nie skończyłam a już się cieszę tą nową kuchnią i co chwilę wchodzę a to spojrzeć,a to coś przestawić czy sprawdzić.Już się nie mogę doczekać aby wieczorem usiąść przy stole i zrobić dekorację świąteczne oraz małe prezenty mikołajkowe.


Mój słoiczek na słodkości na razie jest pusty:))))



Kącik jadalniany,jeszcze trochę muszę pomalować,wymienić materiał ale już się cieszę....

Od jakiegoś czasu przyprawy trzymam na parapecie okiennym,ponieważ jest mi tam najwygodniej sięgać po nie.Do tego zioła,które zawsze staram sie mieć w kuchni.



I kilka drobiazgów,jakże ważnych....





Na koniec chciałabym Wam pokazać moje "złote myśli"które wiszą u nas na lodówce:))Oba zawierają"samą prawdę":)))



A na koniec różyczka dla wszystkich,którzy pamiętają o mnie i wpadają tutaj!!!


piątek, 16 listopada 2012

DORSZ PO CHIŃSKU W IMBIRZE I POMIDORACH

Moje prace nad zmianami w kuchni trwają.To prawdziwy huragan,każdy przedmiot nie leży na swoim miejscu,choć prace posuwają się do przodu.I jak to bywa gdy macie zaplanowaną ciężką pracę,ktoś wpada  z niespodziewaną wizytą.Na szczęście to moja imienniczka Beata,członkini mojej rodziny:)))więc nie martwiłam się wyglądem mojej kuchni,bo to swojska dziewczyna.Ale przywiozła mi 5 kg dorsza,prosto z kutra,prosto z Władysławowa.Nie mogłam zostawić ryby tak sobie i część zamroziłam a z reszty zrobiłam danie,które uwielbiam.Jak wiecie kocham kuchnię chińską i kiedyś ze zdumieniem odkryłam,że chińczycy potrafią przyrządzać rewelacyjne ryby.Przez wiele lat miałam przyjemność jeść w jednej z najlepszych restauracji chińskich w Trójmieście własnie dorsza i kiedyś zdarzył się cud.W moje ręce wpadł przepis na tę potrawę,od samego szefa kuchni.Dlatego na moim stole teraz nie gości dorsz po grecku a dorsz po chińsku,którego Wam serdecznie polecam,ponieważ jego smak i aromat jest niesamowity.Tak więc malowanie i sprzątanie kuchni dokończę jutro a dziś zajęłam sie cudownym dorszem:)))
SKŁAD:
1/2 kg filetów z dorsza
2 cebule
1 białko
2 szklanki oleju
mąka ziemniaczana
1 pęczek szczypiorku

MARYNATA DO RYBY
1/2 szklanki wina
5 plasterków imbiru
sól,pieprz biały

SOS POMIDOROWY
1 szklanka wina
1/2 szklanki rosołu
3 łyżki octu winnego lub owocowego
3 łyżki sosu pomidorowego lub w keczupu
2 łyżeczki oleju sezamowego
2 łyżeczki cukru brązowego
2 łyżeczki sosu sojowego
2 ząbki czosnku
2 cebule
1 łyżka mąki ziemniaczanej do zagęszczenia

Filet z dorsza opłukać,osuszyć i pokroić na kawałki ok 4 cm x 2 cm ,to mają być takie małe kawałki ,które można zjeść pałeczkami:)))Składniki marynaty dodać do pokrojonej ryby i dodać 2 cebule pokrojone na pół.Zamoczyć je w marynacie.Rybę w marynacie odstawić na pół godziny aby nabrała aromatu.W tym czasie zrobić sos pomidorowy.Na patelni rozgrzać oliwę,dodać cebulę,dodać czosnek i piec około minuty.wlać wino,mieszać cały czas,dodać sos pomidorowy lub keczup,zmniejszyć płomień i mieszając dodać ocet,sos sojowy,cukier brązowy,olej sezamowy.Czasami dodaję odrobinę soku z cytryny.Na koniec rozsypuję delikatnie mieszając mączkę ziemniaczaną,Mieszam aż sos zgęstnieje i odstawiam go na chwilę.
Jeśli sos pomidorowy mamy gotowy,pozostaje tylko usmarzyć rybę.Wcześniej wyjmujemy dorsza z marynaty solimy i pieprzymy i mieszamy z roztrzepanym białkiem.Następnie obtaczamy rybę mąką ziemniaczaną i pieczemy w  garnku lub w  woku w 2 szklankach oleju.Po upieczeniu ryby na drugiej patelni rozgrzewamy olej sezamowy,dodajemy rybę,cebulę i imbir z marynaty z odrobiną wina z marynat oraz sos pomidorowy i chwilę razem dusimy.Na koniec do ryby dodajemy drobniutko pokrojony szczypiorek.Podajemy z ryżem...Mam nadzieję,że mimo zmęczenia jasno opisałam sposób przyrządzania:)))


I jeszcze dołączę takie śmieszne zdjęcie,które mi przez przypadek wyszło:

A teraz jako pierwsze zdjęcia,z serii moich kuchennym zmian pokażę,jak przyozdobiłam moje pojemniki na przyprawy.Naklejki dostałam od Ewy i pięknie komponują się z  moimi ikeowskimi pojemniczkami.Oprócz tego:pomalowałam szafki,stojak na wino,lampion,koszyki,ramki i zrobiłam słoik na słodkości....wszystko pokażę...



wtorek, 13 listopada 2012

KUCHENNE REWOLUCJE CZ 1

Dzisiaj od rana sprzątam i maluję kuchnię a właściwie komodę w kuchni.Jutro kolejny etap i pewnie do końca tygodnia będę zmieniała image kuchni:)))Dzisiaj dostałam dwa prezenty,które mi w tym pomogą.Uwielbiam zwykłe przedmioty codziennego użytku w pięknych kolorach,fakturach  i wzorach.Bo przecież dużo milej zamiata się miotłą pełną kwiatów niż szczotką w kolorze burej szarości czy brązu:)))Nie mówiąc o rękawiczkach w kwiatuszki:)))Jeśli będziecie chciały moje cudeńka,napiszcie a podam Wam adresy sprzedających.



poniedziałek, 12 listopada 2012

PONIEDZIAŁKOWE NIESPODZIANKI

Dzisiaj spotkały mnie dwie bardzo miłe niespodzianki.Jedna to wyróżnienie na blogu Ewy-http://shabby-shop76.blogspot.com/.Dodam,że to moje pierwsze wyróżnienie i jeszcze nie do końca wiem,czy wszystko dobrze robię ale mam nadzieję,ze zrozumiałam co się robi z wyróżnieniem:)))
A teraz pytania Ewy i moje odpowiedzi:))):
1.       Kot czy pies?
Pierwsze pytanie i....dylemat:)))Ale jednak pies!!!
2.       Chcieć czy móc?
Chcieć...w myśl Paulo Coelo:Kedy się czegoś pragnie,wtedy cały wszechświat sprzysięga się,byśmy mogli spełnić nasze marzenia.
3.       Żółty czy zielony?
Zielony-kolor nadziei
4.       Róża czy mak?
Róża...od mojego męża:)
5.       Transfer czy decoupage?
Decoupage
6.       Romans czy kryminał?
Romans...historyczny
7.       Miasto czy wieś?
Wieś
8.       Sok czy woda?
Woda...od wielu lat woda
9.       Spódnica czy spodnie?
Spodnie....na każdą okazję
10.   Szatyn czy blondyn?
Szatyn.....taki jak mój mąż:)i mój syn:)))
11.   Narty czy łyżwy?
Hm....myślę....chyba jednak łyżwy

JJeśli dobrze zrozumiałam,powinnam również wymyślić pytania i wyróżnić swoje blogowe koleżanki i tak zrobię,ale mam nadzieję,że mogę jutro:)))

I I teraz opiszę moja drugą przyjemność dnia!!!Dostałam paczkę od Ewy z dekoracjami do kuchni,bo przecież wiadomo,ze pracuję nad zmianą jej image:)))Około 12.00 otrzymałam paczkę i nie mogłam opanować radości oraz podniecenia!!!A wyglądała sobie tak:

JJuż po chwili gorączkowego rozdzierania papieru zobaczyłam wnętrze kartonu i jego piękną zawartość:




Jak tylko odnowię kuchnię i te,piękne wyjątkowe przedmioty będą już na miejscu pokażę Wam zdjęcia.....Ewuniu dziękuję Ci,że osłodziłaś mi dość trudny mój czas:)))Bardzo dziękuję....Kiedyś ktoś mi powiedział,że jaki poniedziałek taki cały tydzień,,,,więc może nie będzie tak źle:)))
J



MALTA

Już od jakiegoś czasu,chciałam pokazać Wam,moją miłość.Moją kochaną przyjaciółkę,najwierniejszą i zawsze bezwarunkowo kochającą mnie.A co,myślałyście,że mam tylko kota?A nie!!!Już ponad 12 lat temu,gdy w moim życiu doszło do dwóch wielkich zmian:przeprowadzki do nowego domu i narodzin mojego synka,postanowiłam z moim mężem kupić psa.Mamy nowy dom,urodzi nam się synek,więc cudownie będzie,że będzie wychowywał sie z pieskiem.On i nasze córeczki.Zawsze chcieliśmy mieć setera irlandzkiego i tak zawitała do nas Malta,mój ukochany piesek.Nie spodziewałam się,że pies może być tak oddany,mądry i kochający.Od wielu lat żyje z nami i jesteśmy szczęśliwi,że chce być z nami.Niestety w tej chwili bardzo choruje i nadszedł czas opieki nad nią ale mimo to nadal cieszymy sie każdym dniem,który spędzamy razem.Każdym chwilą gdy pokonuje chorobę i lepiej się czuje.Nie wyobrażam sobie domu bez pieska:)))